Największa katastrofa mojego życia

Razem z narzeczonym podążyliśmy do kościoła. Naszym pragnieniem był spokojny, miły ślub, nic jednak nie zapowiadało kolejnych wydarzeń. Kiedy organy zanuciły pierwsze takty, ruszyliśmy przed ołtarz. Wszyscy wzdychali w zachwycie nad tak piękną parę młodą, którą ówcześnie byliśmy. Jako, że była przecudowna pogoda, ceremonia odbyła się na podwórku, niedaleko stawu. Stojąc przed kapłanem, wypowiedzieliśmy sakramentalne „tak”. Kiedy świadek miał podać nam obrączki… potknął się. Nagle wszystko zobaczyłam w zwolnionym tempie. Świadek – robi krok, by się uratować przed wybiciem zębów, noga zahacza o podium, obrączki unoszą się, a ja zostaję popchnięta i wpadam do… stawu. Mokra, zapłakana wychodzę i wszystko odwołuję… Wesele… cóż… wesele się nie odbyło. Mało która panna młoda miałaby ochotę na zabawę w mokrej, szalenie drogiej sukni ślubnej. Wszystkie więc pieniądze zainwestowane w wesele i ślub przepadły przez jednego, niezdarnego świadka. Chyba tak miało być, gdyż wkrótce potem rozstaliśmy się z narzeczonym. Może to i dobrze, że wylądowałam w tym stawie.

www.dlakobiet24.pl

[Głosów:0    Średnia:0/5]

BRAK KOMENTARZY

ZOSTAW ODPOWIEDŹ